Zabawa w ciocię – z pamiętnika Ewy.

Dodano: 04 czerwca 2010r.

Tagi: ,

– Ewka, co robisz jutro? Jest szansa, że będziesz mogła do nas przyjechać?  – głos w słuchawce brzmiał niezwykle zachęcająco. Pewnie trzeba pobawić się w ciocię i popilnować Kubusia.
– Trzeba pobawić się w ciocię i popilnować Kubusia. – mój brat i ja rozumiemy się bez słów. Czasami.

Kubus

foto:Jacek Biedroń

– Dobra. Mogę przyjechać, w sumie nie mam nic do roboty. – w myślach szybko zrobiłam przegląd moich jutrzejszych planów.
To wczorajsze zaproszenie przypomniało mi nagle, że piastuję bardzo odpowiedzialne stanowisko: jestem ciocią. I czasem należałoby się pokazać na placu boju, żeby nikt nie pomyślał, że się uchylam od obowiązków. Na szczęście Kubuś to słodkie dziecko i zwykle współpracuje nam się razem bez większych problemów. Cieszę się, że go znów zobaczę. Przecież nie widzieliśmy się już całe cztery dni. Uśmiecham się w myślach zastanawiając się, które bajeczki Kubuś będzie chciał znów czytać i dlaczego po raz kolejny będzie to historia o cielątku?No tak, bycie ciocią to niezwykle ważne zadanie. Przecież zgodnie z tym, co zostało kiedyś napisane „ku pokrzepieniu serc”: „Gdzie ojca nie ma, tam, Pismo mówi: wuja słuchał będziesz”.
Jakże łatwo przerobić to na: „tam Ciotkę słuchał będziesz”. Oczywiście z tym słuchaniem nie zawsze jest tak, jakby się chciało, ale przecież wszystko można sobie wypracować. Albo na wszystko zapracować… Obym tylko zapracowała sobie choć na odrobinę szacunku. Echhh… Niestety zapracować na brak szacunku jest dużo łatwiej. Taki młody człowiek ma już swój sposób na życie. I to taki, który nie do końca pokrywa się z ogólnie przyjętymi normami zachowań, szczególnie tymi wpajanymi nawet przez wszystkie ciocie świata. Ciężko czasem „wypracować” cokolwiek. Szczególnie, jeśli doświadczenia w zajmowaniu się dziećmi ma się tyle co nic.

A więc ja, początkująca ciocia, mam teraz bojowe zadanie ujarzmić piętnastomiesięczny temperament i przekazać Młodemu kilka ważnych zasad życiowych. Spoko, dam radę. Przecież to proste. A co będzie jak nie dam rady? Jeśli to on mnie pokona? No cóż, w najgorszym przypadku moim głównym zadaniem dzisiaj będzie: PRZETRWAĆ, do momentu aż na horyzoncie pojawi się tatuś albo mamusia.  A propos początkujących cioć: chętnie przeszłabym nawet szkolenie na temat: ”Jak  zajmować się cudzym dzieckiem” i dodatkowe szkolenie uzupełniające: „Jak nie wkurzyć przy tym rodziców dziecka”.
No i zostaliśmy sami. Totalnie bez wsparcia znikąd. Tylko my dwoje, książeczki, pluszaki, kaszki, papki, pieluszki i … klucze. Grzebanie kluczami w zamku to ostatnio ulubione zajęcie Kubusia. Obojętnie jakimi kluczami i obojętnie w jakim zamku. No cóż, lepiej tak niż na przykład majstrować przy gniazdkach z prądem. Na szczęście gniazdka są pozabezpieczane przed niepowołanym majstrowaniem, ale i tak lepiej, żeby się tego nie uczył. Tym razem jednak Kubuś zaczął od lektury. Przydreptał do mnie z salonu z książeczką w ręku. Historia o cielątku, a jakże.

–  Mmmmm…! Mmmmm…! – powiedział dumnie wyciągając do mnie rączkę z książeczką.
– Brawo! Mmmmm! A jeszcze lepiej: mmmuuuuuu! – próbowałam właśnie nauczyć Kubę czegoś pożytecznego. Młody doskonale wie już jak mówi krówka i piesek, tylko na pytanie jak mówi kotek odpowiada: kici-kici. No cóż. To dopiero początek jego edukacji..
Zaczęłam czytać. Już po pierwszym zdaniu Kubuś głośno się roześmiał i w trakcie czytania śmiał się coraz głośniej. Zadziwiające, jak proste historyjki o zwierzątkach potrafią działać na dzieci. Wystarczy kilka prostych zdań i parę obrazków. Niestety takie książeczki czyta się w tempie ekspresowym. Minęła chwila i historia o cielątku przeczytana od deski do deski. Czemu tak nie dzieje się z lekturami szkolnymi?  Ale zapobiegliwi rodzice Kubusia zaopatrzyli syna w dość pokaźną biblioteczkę. Mając taki zapas książeczek będziemy mieli co robić do wieczora! Marek, dumny tatuś Kubusia, stwierdził ostatnio, że bardzo mu się podoba fakt, że jego syn już w tak młodym wieku odkrył zamiłowanie do literatury (choćby takiej z cielątkami wśród głównych bohaterów). Czytanie książek jeszcze nigdy nikomu na złe nie wyszło – argumentował.
Nieprawda, a „Mein Kampf” Hitlera? –  brrrr…! Skąd mi się biorą takie skojarzenia?

Można się było domyślić, że czytanie nie zajmie Kuby dłużej niż na parę minut. Wstał z dywanu, energicznie zamknął książeczkę i ruszył w stronę przedpokoju.
– Brrr! Brrr! Brrr! – cokolwiek by to miało znaczyć, dla Kuby oznaczało coś bardzo ważnego, czym ja także według niego miałam się zainteresować. Spojrzał czy idę za nim, podszedł do drzwi wejściowych i wydając różne dziwne dźwięki machał rączkami pokazując na zamek w drzwiach. No tak. Klucze. Pomyślałam, że jest to dobry sposób na zajęcie czymś Kuby gdy już będzie mi brakowało pomysłów. Szukając sposobu na oderwanie go od nauki ślusarstwa przypomniałam sobie, że jestem głodna.
– Kuba, chodź, idziemy gotować pierogi. –  zaproponowałam nieśmiało. Może to go odciągnie od grzebania kluczem w zamku.  Kuba jadł niedawno, a ja nie. Może będzie chciał się przenieść do kuchni? Niestety, Kubuś nie chce. Wyraził go dobitnie głośnym piskiem. Pewnie się zaraz rozpłacze. Nie czekając na to, pomyślałam, że on po prostu jeszcze nie wie, że CHCE się przenieść do kuchni. Odwróciłam się szybko i zaczęłam dreptać w kierunku kuchni, udając, że uciekam.

– Eeeee? – Kuba zaciekawiony moim zachowaniem zapomniał o płaczu. Sukces. Teraz zastanawia się, co robię. Acha! Ciocia ucieka! No to trzeba ją złapać! Wpadł za mną do kuchni  głośno się śmiejąc, dotknął mojej nogi i od razu zaczął uciekać. A więc berek. Ganialiśmy tak do momentu aż woda z pierogami w garnku zaczęła kipieć. Bo oczywiście za każdym razem kiedy uciekałam przed Kubusiem do kuchni, próbowałam wykonać jakąś czynność przybliżającą mnie do obiadu. Wreszcie nadeszła upragniona chwila. Teraz będę wyjmować gorące pierogi z garnka, oby tylko Młody nie był zainteresowany tym co robię. Niestety Kubusiowi bardzo spodobał się pomysł mieszania w garnku. No dobra, ewentualnie mógłby się też zająć kręceniem kurkami z gazem. Nie, i jednego i drugiego wolałabym unikąć. Wzięłam Kubę na ręce, myśląc, że wtedy będę miała nad nim kontrolę. Może i tak, tylko trochę to skomplikuje proces wyciągania pierogów z garnka. Będę musiała przecież trzymać dziecko w bezpiecznej odległości od garnka. Po kilku minutach krzątania się po kuchni z dzieckiem na ręku, moje pierogi wylądowały wreszcie na talerzu. Kubuś obserwował to wszystko z wielkim zaciekawieniem. Co chwilę wyciągał palec wskazujący i dmuchając na niego pokazywał mi, co mam zrobić, jak już się poparzę, bo to wszystko jest przecież gorące i on to bardzo dobrze wie. Pomału zaczęło mi się wydawać, że jak na te 11 kg Kubuś waży zdecydowanie za dużo. Piętnaście? Dwadzieścia kilo? Brrrr.. Muszę go postawić, wystarczy tego noszenia. Ciocia nie jest od noszenia tylko od… no… od innych rzeczy!

Autor:

Poinformujemy Cię o kolejnych treściach.

Poinformuj nas o ciekawym artykule! | +
JR

Patronaty

Imię i nazwisko (wymagane)

Adres email (wymagane)

Temat

Treść wiadomości

Zamknij